ABC
   
  Góry... Wolność, Pasja, Realizacja ____________________________ Strona w przebudowie
  Śnieżka Sylwester 2013
 
Jako, iż nasze ambitne sylwestrowe plany, zakrojone na kilka szczytów i kilka osób nie spotkały się z większym zainteresowaniem, to tuż po świętach zmuszeni zostaliśmy do ograniczenia się do opcji jednodniowej i w miarę bliskiej. Ponieważ zostać w domu w taką noc  absolutnie się nie godzi, to bez uszczęśliwiania wszystkich na siłę, wybraliśmy Śnieżkę - górę akurat w naszym zasięgu. Po szybkiej kalkulacji wyszło nam, że na przejechanie 250 km i podejście szlakiem czerwonym od strony polskiej potrzebujemy około 6h, więc z zapasem wyruszyliśmy z Poznania o godz. 16.
Niestety wiatry postanowiły nam nie sprzyjać i po podstępnym ataku polskiej zimy pod postacią oblodzonej nawierzchni i bliższym spotkaniu z asfaltem i barierkami do Karpacza dotarliśmy dopiero tuż przed 23. Postanowiliśmy się nie zniechęcać i mimo tych przeciwności wejść na szczyt. My mielibyśmy nie dać rady?
Wędrówkę rozpoczęliśmy w Białym Jarze od - jak to zwykle bywa - dopasowania termicznego. Przez pierwsze kilkaset metrów drogą na czarny szlak w Białym Jarze każde z nas kilkukrotnie ściągało/zakładało odpowiedni element odzieży. Co ważne było dosyć ciepło i ani śladu śniegu. Wkrótce miało się to zmienić.
Początek szlaku zbudowany jest z dość dużych nieregularnych kamulców, wejście po ciemku bez czołówki dla zwykłego człowieka okazałaby się niewykonalne. Nie dla Michała, który widzi w ciemnościach. Po około pół godzinie intensywnego marszu między kamieniami i z boku zaczął pojawiać się śnieg i lód, który nieco utrudnił wchodzenie. Spotkaliśmy również schodzącą parę, która poinformowała nas, że wyżej są ciężkie warunki i bez raków nie damy rady. Przytaknęliśmy grzecznie i poszliśmy dalej. 
Wkrótce pogoda zaczęła się gwałtownie pogarszać. Zaczął wiać silny wiatr i padać zmrożony śnieg. Beacie tak oszroniło okulary, że zmuszona była je ściągnąć ryzykując podejście po macku W sumie z pejzaży niewiele straciła, bo i tak nic nie było widać. Autorka tego tekstu zapodziała natomiast gdzieś czapkę i zakrycie głowy jedynie kapturem okazało się niewystarczające. Wkrótce cali pokryliśmy się lodową skorupą, a siekące po twarzy sople z włosów zaliczam do najmniej przyjemnych elementów całej eskapady. Nauczka na przyszłość. Na czapkę, opaskę albo chociaż gumkę lub spinkę do włosów zawsze, ale to zawsze musi się znaleźć miejsce!

Północ i wejście w Nowy Rok zastało nas przy górnej stacji kolejki orczykowej. W jej zaciszu odkorkowaliśmy szampana, piccolo brzoskwiniowy, i wznieśliśmy toast. Następnie szybko ubraliśmy pozostałych kilka warstw ubrań i w potwornej zamieci ruszyliśmy przed siebie.
Samo podejście na szczyt było dosyć uciążliwe, ponieważ nie założyliśmy raków, a łańcuchy były okupowane przez tłumy schodzące już ze Śnieżki. My również wkrótce tam dotarliśmy, ale oczywiście na szczycie po polskiej stronie wszystko było pozamykane na cztery spusty, zaś w Domu Śląskim tradycyjnie impreza zamknięta. Po krótkim pobycie na opustoszałym szczycie około pierwszej rozpoczęliśmy zejście, a właściwie w dużej części zjazd po wyślizganym lodzie. Łańcuchy niejednokrotnie uratowały nas przed upadkiem. Raków nie założyliśmy. Bo nie.
Po około półtora godzinnej wędrówce dotarliśmy do czeskiego schroniska Luční bouda. Oczywiście jego główna część była niedostępna dla gości, którzy nie zapłacili irracjonalnie wysokiej wejściówki na "bal sylwestrowy". Dla nas został hol. Przemoczone ciuchy porozwieszaliśmy na kaloryferach, sami przycupnęliśmy na sankach, które doskonale posłużyły jako ławeczki. Spróbujcie przetrwać noc na sankach. Niezapomniane przeżycie. Po  rozpakowaniu plecaków okazało się także, że całkowicie zamarzła nam również woda tudzież inne napoje. Musieliśmy zadowolić się kanapkami i mandarynkami. Dodatkowe atrakcje dźwiękowo-kulturalne zapewnił nam brat-Czech, który musiał zjeść coś ciężkostrawnego i popić dużą ilością złotego trunku. Ku naszemu zdziwieniu jednak zerwał się dziarsko koło 6 i rześkim krokiem, o którym my mogliśmy bez uprzedniego rozruszania jedynie pomarzyć, pomaszerował w dół.

Koło 8 my również zebraliśmy się i już bez większych przygód zeszliśmy do Karpacza. Termometr w schronisku pokazywał około 4 stopni mrozu i właściwie z każdym metrem w dół było coraz cieplej.


Wystarczyło jedynie odszukać właściwy szlak.


Po przekroczeniu granicy chmuro-mgieł naszym oczom ukazało się piękne słońce i wręcz wiosenna pogoda na dole.





Około godz. 10 złapaliśmy autobus, który okazał się być pociągiem, i z dwoma przesiadkami pokonaliśmy trasę 250km w zaledwie 9 godzin - podróż koleją skraca czas
Kolejny niezapomniany wyjazd za nami, dzięki któremu szampan piccolo, koniecznie brzoskwiniowy, oraz pozycja saneczkowa nabrały szczególnego znaczenia. Dziękujemy organizatorowi, przewodnikowi i kierowcy  w jednym!
(red. KU)




 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 1 odwiedzający (3 wejścia) tutaj!  
 
DEF
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja