ABC
   
  Góry... Wolność, Pasja, Realizacja ____________________________ Strona w przebudowie
  Hochkalter (D)
 
Hochkalter

Alpy Berchtesgadeńskie


(06 czerwiec 2015)


Ponieważ nasze drogi coraz częściej wiodą w Alpy, to i tym razem nie mogło być inaczej, zaś na nasz cel wybraliśmy od dawna już zakładany w różnych planach i wariantach Hochkalter. Szczyt ten zrobiliśmy w biegu wracajac z Hochkonig a wybraliśmy go, jako coś realnego na upalny dzień. Hochkalter znaczy tyle, co wysoki zimny i nazwa ta doskonale oddawała charakter tej góry. Nasze wejście poprzedził całodzienny wypoczynek w znanej wszystkim miejscowości Bischofshofen, a następnie leniwe popołudnie w Ramsau bei Berchtesgaden. Noc spędziliśmy na dziko w lesie korzystając jedynie z prysznica na pobliskim campingu.

O świcie, no dobra... o późnym świcie ruszyliśmy na parking pod szlakiem, gdzie pierwsze co udało się nam zrobić, to znaleźć ważny bilet parkingowy. Po odpowiednim nawodnieniu ruszyliśmy przed siebie. 

Pierwszy odcinek szlaku nie posiada żadnych trudności i pokonać go może każdy bez względu na porę roku. Jedyne co nam doskwierało, to ogromny upał i wilgoć, przez co u niektórych pojawiały się problemy z oddychaniem. Widoki rekompensowały zmęczenie.





Nie wpłynęło to jednak na czas przejścia i o ok. 30min. szybciej niż zakłada czasówka dotarliśmy do schroniska.





Tutaj też kończy się łatwy odcinek i otwierają się przed nami Alpy. Wysokie szczyty, ogromne przestrzenie i trudne szlaki. Od schroniska na górę wiodą wyłącznie drogi wspinaczkowe lub półwspinaczkowe. Zanim jednak ruszyliśmy w dalszą drogę, postanowiliśmy wypić kawę i zjeść ciasto. Ogromne kawałki sernika za 2e to coś, czego się nie zapomina i po co warto wrócić Po krótkiej przerwie nie trwającej dłużej niż 30min. pogoda zaczęła się całkowicie zmieniać. To był znak, że czas się zbierać...





Pół godziny później skończyły się widoczne znakowania szlaku i należało odnaleźć się w terenie. 





Potem już tylko żlebem w górę uważając, aby nie wpaść w którąś ze szczelin. Robiło się coraz bardziej pionowo.



Po minięciu ostatnich osuwisk oraz grupy wspinaczy pozostała nam do przejścia pionowa ok. 50m ściana. Wchodziliśmy bez asekuracji, czego oczywiście nie zalecamy.





Bez najmniejszych przeszkód dotarliśmy na grań, która wyznacza kolejny etap drogi. Tutaj też wdaliśmy się w niepotrzebną dyskusję z ratownikami i przewodnikami na temat braku szans, aby w o tej godzinie i przy tej pogodzie dotrzeć na szczyt. 





Dalsza droga była coraz trudniejsza i coraz bardziej się dłużyła. Mijaliśmy kolejne szczyty, a Hochkaltera jak nie było, tak nie było. Pokonywaliśmy więc kolejne kamienie, ściany i nawisy z nadzieją, że w końcu dotrzemy na miejsce. Jednocześnie ścigaliśmy się z pogodą, gdyż potężna ulewa była tylko kwestią czasu.









Grań pokonywaliśmy w całkowitej mgle balansując pomiędzy przepaściami





Toteż jak dzieci daliśmy się zwieść, że najwyższa sterta kamieni to szczyt - tak przynajmniej wynikało z czasu przejścia.





Prawda okazała się jednak bardziej brutalna niż myśleliśmy. Okno pogodowe obnażyło nam widok wierzchołka - oddalonego o kolejne kilka godzin marszu. Porzuciliśmy więc plecaki i ruszyliśmy przed siebie.













W końcu po kilku godzinach (a miały być 3 w obie strony) ukazał się on... piękny, zachwycający wierzchołek Hochkalter.







Wejście tam to już była tylko kwestia czasu. 





Hochkalter nie jest szczytem obleganym przez turystów i nie należy do łatwych. Chociaż nie ma takiego obowiązku, to turyści wchodzą tutaj głównie pod opieką przewodnika. W księdze pamiątkowej widnieje naprawdę niewiele wpisów i prawie wcale nie odnotowuje się tutaj wejść zimowych. Również nam nie pozostało nic innego, jak wpisać grupę Mafadi, jako zdobywców szczytu



Po dłuższej chwili ku uciesze oczu widokami, rozpoczęliśmy schodzenie.









Kolejna pionowa ściana, aby dostać się na ''lodowiec''. Co ciekawe, na ścianie są umieszczone punkty asekuracyjne, a szlak jest naprawdę super dostosowany do wspinaczki.



 







Po ok. 5 godzinach odnaleźliśmy się na żlebie i razem zeszliśmy ponownie do schroniska, a z niego już prosto do samochodu.





Na tym jednak nie kończy się nasza przygoda. Kolejnym przystankiem było Monachium. Wiele razy mijaliśmy je bokiem. Tym razem postanowiliśmy w końcu je zwiedzić, zanim zmienimy kierunek naszych celów w inne rejony Alp





*******************************************

Zainteresował Cię nasz wyjazd? 
Chcesz podzielić się z nami swoją opinią? 
Napisz:
 http://mafadi.pl.tl/Kontakt.htm 


 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 4 odwiedzający (13 wejścia) tutaj!  
 
DEF Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja