ABC
   
  Góry... Wolność, Pasja, Realizacja ____________________________ Strona w przebudowie
  Midżur
 
 

Миџор - Midžor


Zobacz też relację z letniego wyjazdu TUTAJ 

Gdzieś daleko w południowo-wschodniej Europie, rociąga się pasmo gór, które nie dość, że urzeka swym surrealistycznym pięknem, to do tego z rzadka jest ono odwiedzane przez turystów. Wprawdzie latem obserwuje się tutaj niewielki ruch, ale zimą zapuszcza się w te okolice naprawdę niewiele osób, zaś człowieka można spotkać z mniej więcaj taką samą częstotliwością, co niedźwiedzia. Nie mogliśmy więc wybrać innego terminu na wyjazd jak ten, kiedy jest najtrudniej, najzimniej i najbardziej dziko. I tak z końcem grudnia pojawiliśmy się w Serbii, aby zdobyć jej najwyższy szczyt w zachodniej Starej Płaninie, który liczy sobie zaledwie i aż 2169m

Dotarcie tutaj o tej porze roku samochodem osobowym nie jest łatwe i wymaga sporego zacięcia. I to nie tylko dlatego, że drogi są średnio oznakowane, ale głównie z tego powodu, że niemożliwym jest przejechanie przez góry, kiedy na drogach zalega przynajmniej pół metra śniegu i cały czas nawiewany jest nowy (łańcuchy zwyczajnie pękały). Dodatkowo nawet będąc na miejscu trudno odnaleźć jakiekolwiek oznakowania. Te pojawiają sie dopiero wówczas, kiedy wyjdzie się już w góry. 

Pierwsza przeszkoda to techniczne pokonanie drogi pod górę. 



W górzysty teren wjechaliśmy ok. 4-5 rano. Po ok. 2h przedzierania się w śniegu i w ogromnym mrozie, pada nam akumulator. Utknęliśmy w totalnej dziczy zaś najbliższa osada to miasteczko oddalone 2h drogi od naszego wymuszonego postoju. Perspektywa spaceru przy -20 w poszukiwaniu pomocy nie napawa optymizmem. W końcu ustalamy, że 2 osoby schodzą, 2 zostają w samochodzie. Godzinę później przejeżdża pług i zupełnie nic sobie z nas nie robiąc zasypuje nas ponad metrową warstwą śniegu. Teraz nie tylko nie możemy jechać dalej, ale nawet nie możemy otworzyć drzwi. Aby było zabawniej, to oczywiście szyby są otwierane elektrycznie 20 min. później panowie postanawiają do nas wrócić i nas odkopać. Częstują nas herbatą, dają sok i sprowadzają pomoc. Wkrótce możemy jechać dalej. By to jednak było realne wracamy do miasteczka i kupujemy łańcuchy na koła. Przed nami 160km górskiej drogi, co latem zajmuje ok. 3-4h, zaś zimą... 7-8h 

Wieczorem docieramy do Babin Zub i zamierzamy podjechać pod schronisko, ile tylko się da. Niestety duży fragment drogi trzeba było dojść, gdyż dociążony samochód w 50 cm śniegu zwyczajnie nie dawał rady jechać. 



Z początku idzie to sprawnie, jednak z czasem trzeba zabrać z bagażnika także plecaki, zaś podjazd pod górę odbywa się na zasadzie wahadła. W końcu samochód zakopuje się na dobre, zaś lód pod kołami ściąga go w stronę skarpy. Ostatecznie samochód zatrzymuje się w rowie. Sytuacja wymusza, aby auto porzucić w i dalszą część drogi pokonać na pieszo. Temperatura ok. -22 stopni.

W trakcie tej nierównej walki o to, aby pozostawiony samochód nie zsunął się w przepaść, pojawił się pług i właściciel nieczynnego o tej porze roku schroniska, który zaproponował nam przenocowanie. Pomoc kosztowała nas 20e i nocleg po 25e od osoby. Warunki dużo lepsze, niż w schroniskach rodzimych. Do tego gratisowa kawa na rozgrzanie i pomoc w wyznaczeniu drogi na szczyt. To, co było bezcennym doświadczeniem, to możliwość korzystania z kuchni od kuchni tzn. mieliśmy okazje poznania schroniskowej kuchni z perspektywy pracowników. Pewne rozwiązania i wielkość urządzeń gastronomicznych zrobiła na nas niezapomniane wrażenia. 

Po kilku dobach na nogach szybko padliśmy z zamiarem, aby o godz. 7 wyjść w góry. Od południa zapowiadali drastyczne pogorszenie warunków. 

Pogodny ranek zwiastował cudowną drogę na szczyt. Termometr wskazywał -25. Szybko się zbierając chwile po 7 wyszliśmy w góry. 



W środku zimy raczej nikt nie zapuszcza się w te surowe strony, przez co szlak był całkowicie zasypany. Wyznaczając azymut ruszyliśmy przed siebie.


Cóż o samych górach? Są surrealistyczne. Na żywo wyglądają dokładnie tak jak na zdjęciach. Odnosi się wrażenie, że jest się zawieszonym pomiędzy jawą a iluzją, zaś widok gór to tylko pejzaz malowany węglem. Te góry naprawdę tak wyglądają! 





Poza granicą lasu, którego i tak było mniej więcej tyle, co powierzchnia większego parku, pojawiły się pierwsze oznaki zamieci śnieżnej.






Zgodnie z prognozą pogoda zaczęła się pogarszać i co za tym idzie - widoczność. Szliśmy jednak dalej. 





 

Robiło się bardzo zimno a j
edynym sposobem na to, aby nie zamarznąć było ruszenie przed siebie.



Im wyżej, tym coraz trudniej. Widoczność zbliżała się do kilku metrów, którą i tak ograniczał siekący po oczach lód. Bardzo silny wiatr, śnieżyca i mgła bywa trudniejszym przeciwnikiem niż ekspozycja skalna.




W ten sposób doszliśmy do ostatniego miejsca, w którym warunki były jeszcze do zniesienia. Dalej czekała nas już tylko otwarta przestrzeń i dzikie połacie gór. 




Pojawiające się co kilka minut tzw. okna pogodowe pozwalały nam na to, aby zapamiętać układ gór i długość prostej, aby po omacku iść dalej. Momenty te wykorzystywaliśmy też na zrobienie jakichkolwiek zdjęć.

 





W końcu znaleźliśmy się w miejscu, w którym nie dało się ustalić niczego. Ani gdzie jesteśmy, ani którędy mamy wrócić. Nie widzieliśmy co mamy przed sobą, nie byliśmy pewni skąd przyszliśmy. Pod względem pogody były to najtrudniejsze warunki, z jakimi przyszło się nam zmagać. Temperatura odczuwalna tego dnia to -45 stopni. Nawet woda gazowana zamarzła nam w plecakach. Dłonie były skostniałe po ok. 3 sekundach od wyjęcia ich z rękawic. Nie pomogły nawet 2 pary czapek - wróciliśmy z odmrożeniami twarzy. Jedyna myśl, jaka nam się kłębiła w głowach to: w Himalajach to dopiero musi być pięknie!





Nie mogliśmy się doczekać wrażeń z Musały, którą mieliśmy robić 2 dni później, a na której zapowiadano temp. odczuwalną -62. W obliczu przegranej z żywiołem rozpoczęliśy powolne zejście.






Poniżej linii burzy śnieżnej znów ujrzeliśmy ten cudowny pejzaż. 











Droga, którą torowaliśmy była całkowicie zasypana. Trzeba było pomyśleć nad powrotem inną stroną.



Niżej nie było lepiej. Pogoda załamała się całkowicie i nawet nieopodal schroniska szalała burza. W końcu dotarliśmy do naszego miejsca startu.



A stąd już prosto do samochodu





Na tym kończy się nasza wizyta w Serbii. Dalsze kroki skierowaliśmy ku Bułgarii, gdzie kolejnym przystankiem była Sofia. Stara Płanina zachwyciła nas, jak mało które miejsce i z pewnością wrócimy tutaj przy pierwszej lepszej okazji. Niewątpliwie jednak góry te, chociaż technicznie bardzo łatwe, zimą stają się niemałym wyzwaniem. 


**********************************************
Zainteresował Cię nasz wyjazd? 
Chcesz zabrać się z nami na następny? 
Napisz:
 
http://mafadi.pl.tl/Kontakt.htm 





 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 2 odwiedzający (11 wejścia) tutaj!  
 
DEF Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja